poniedziałek, 24 grudnia 2012

yiLet - NASZA rozmowa - cz. I



WYPLUĆ ŻYLETKI



W pierwszej części rozmowy z jednym z naszych ulubionych zespołów pojawiają się tematy takie jak: żyletki, początki, kapitalizm, Brazylia, dziewczyny, dyktat USA, imprezy, muzyka. W części drugiej, którą zaprezentujemy po świętach będą to tematy takie jak: Argentyna, płyty, rock narodowy, muzyczny patriotyzm, przyszłość. 

I jeszcze dziewczyny. I muzyka.



Pod mailami podpisujecie się "las chicas de yiLet", stąd dwa pierwsze pytania - pierwsze - jaka jest geneza Waszej nazwy?

Marina: Moja przyjaciółka powiedziała mi kiedyś, że kiedy mówię, to tak, jak bym wypluwała żyletki (hiszp.: escupiendo gillette - przyp. ORX). Było to pod koniec lat dziewięćdziesiątych (1999), a ja grałam wtedy z dwiema dziewczynami w pop-punkowym zespole. Kiedy w 2006 rozpoczynałam nowy projekt przypomniałam sobie o tym i uznałam, że to interesujące. Po różnych kombinacjach opartych na zabawach językowych (she lets czy analogicznie deja ser) w końcu stanęło na yiLet.

Postawa plucia żyletkami jest pewną formą istnienia i zachowania, a dziś - jako że tworzymy żeńskie trio - formą wyrazu trzech grających dziewczyn.

No właśnie, stąd pytanie drugie - jesteście "girlsbandem" z przypadku czy z wyboru i jaki ma to wpływ na to co i jak gracie.

Jesteśmy żeńskim zespołem z wyboru. Gdy dołączyła do mnie Marilina nigdy nie przyszło nam do głowy szukać chłopaka-perkusisty. Zawsze myślałyśmy o dziewczynach, choć oczywiście zdarzało nam się współpracować ze znajomymi facetami. Nigdy jednak nie rozważałyśmy poszerzenia zespołu o któregokolwiek z nich. Kiedy znudziło nam się granie, w którym sekcja rytmiczna opierała się na samym basie, zaczęłyśmy szukać perkusistki.

Uważamy, że to, że dobrze nam ze sobą i świetnie się dogadujemy ma duży wpływ na naszą muzykę. Zadajemy sobie pytania, a naszą odpowiedzią jest muzyka.

Mówiliśmy o nazwach, pomówmy o języku - jesteście z Argentyny, ale płytę zatytułowałyście po portugalsku. W teksty wplatacie portugalskie słowa, teledysk do Me Vuelvo nakręciłyście w Brazylii i nawet Wasza okładka wygląda bardzo brazylijsko. Skąd się to bierze?

Marina: Był w moim życiu czas, kiedy na parę lat całkowicie zarzuciłam komponowanie. Studiowałam reżyserię obrazu i dźwięku, a jednocześnie działałam w artystycznej grupie RudaMacho. Pewnego dnia pojechałam na wakacje do Brazylii i ten kraj i kontakt z jego naturą sprawiły, że wróciłam do pisania muzyki. To właśnie dzięki temu powstały pierwsze szkice piosenek, które stały się podstawią Mensagem. Brazylijskie akcenty i słowa po portugalsku są więc w pewien sposób odwdzięczaniem się miejscu, które mnie zainspirowało i sprawiło, że znów zaczęłam tworzyć.



Na początku yiLet był solowym projektem Mariny, potem był duet, teraz trio. Opowiedzcie trochę o początkach i o tym jak się poznałyście.

Marina: Z Mariliną poznałyśmy się na uniwersytecie w Buenos Aires pod koniec 2000 roku, na wspomnianym już wydziale reżyserii dźwięku i obrazu. Zaprzyjaźniłyśmy się między innymi dlatego, że słuchałyśmy podobnej muzyki. Lubiłyśmy Joy Division, The Smiths, Love and Rockets - zespoły, których nie słuchał tam nikt inny.
Po jakimś czasie razem z przyjaciółmi stworzyliśmy RudaMacho - kolektyw artystyczny zajmujący się organizacją cyklicznych imprez. Robiliśmy instalację, performensy, sztukę wideo, graliśmy koncerty i organizowaliśmy sety didżejskie, podczas których popularni DJ-e grali razem z tymi mniej znanymi, między innymi właśnie z nami.

W sumie działaliśmy od września 2002 do końca 2005 roku, a z szóstki tworzącej grupę cztery osoby zostały muzykami. Pod koniec 2006 stworzyłam yiLet i przez rok grałam sama. Potem dołączyła do mnie Marilina i przez cały 2008 nagrywałyśmy debiutancki album, który ostatecznie ukazał się w marcu 2009. 
W międzyczasie znudziła nam się praca z nagranymi ścieżkami perkusyjnymi i zaczęłyśmy grać bardziej akustyczne sety oparte na zestawie gitara-bas-wokal. To pozwalało nam uniknąć przywiązania do automatycznej sekcji rytmicznej. Któregoś dnia Marilina zasugerowała, że powinnyśmy poszukać perkusistki i tak poznałyśmy Ani. Znałyśmy ją z widzenia, bo chodziłyśmy w te same miejsca, do tych samych galerii i klubów.

Pod koniec 2009 Marilina zaczęła chodzić na nową cykliczną imprezę Dengue Dancing, a Ani była jedną z jej organizatorek. Pewnego wieczoru na scenie pojawił się złożony z samych dziewczyn zespół Blue Cherrys z Ani siedzącą za bębnami. Marilinie bardzo spodobał się występ i następnego dnia opowiedziała mi o perkusistce. Tak to się zaczęło - Ani przyszła na nasz koncert i zaprosiłyśmy ją na wspólną próbę. Pamiętam, że pojawiło się na niej trochę nerwów i emocji, ale natychmiast dało się wyczuć, że jest między nami magia.

Dziś Dengue Dancing to najlepsza impreza w Buenos Aires - miejsce, w którym
pojawiają się nowe propozycje muzyczne, nowi DJ-e argentyńscy, ale też muzycy chilijscy 
i zespoły grające muzykę do tańca. My też miałyśmy przyjemność grać tam parę razy.

Co myślicie o nowej muzyce południowoamerykańskiej. Czujecie się częścią większej sceny? 

Może wydawać się to niedorzeczne, ale tak naprawdę wiemy bardzo mało o muzyce sąsiadów. Dzięki przyjaźniom i znajomościom znamy część zespołów sceny chilijskiej (Javiera Mena, Dënver, Gepe, Diegors, Fredi Michel, MKRNI, Mamacita), z którymi czujemy się emocjonalnie i muzycznie związane i z którymi możemy wymieniać muzyczne doświadczenia. Prawie zupełnie nie orientujemy się jednak w tym, co dzieje się w Boliwii, Peru, Urugwaju czy Brazylii. To efekt systemu kapitalistycznego, w którym wszyscy żyjemy. Sprawia on, że znamy tylko to, co chce byśmy poznali. Z Urugwaju wszyscy kojarzą Drexlera (Jorge Drexler - zdobywca Oscara za utwór Al otro lado del río z filmu Dzienniki motocyklowe - przyp. ORX), a z Argentyny Santaolallę (Gustavo Santaolalla - dwa Oscary za muzykę filmową - Brokeback Mountain - 2006 i Babel - 2007 - przyp. ORX), ale nikt nie zna podziemnej sceny w tych krajach.

Intuicyjnie wyczuwamy, że jesteśmy częścią większej sceny, ale z pewnością jest to scena pozostająca w ciągłym rozwoju. Wiemy, że łączy nas wiele z niektórymi muzykami z Chile, ale na pewno jesteśmy też w pewnym sensie podobne do zespołów, których nawet nie znamy.

To, co spaja zespoły z Ameryki Południowej to język, który jednocześnie odróżnia nas od zespołów z Europy. My staramy się mieszać nasz folklor z wpływami europejskimi.



Wiele znakomitych południowoamerykańskich zespołów nie przebija się z popularnością poza kontynent. Wy nagrałyście jedną z najlepszych płyt lat 00, ale nie pisał o niej Pitchfork, a w blogosferze nie zawrzało, jak w przypadku setek o wiele słabszych albumów. Czy to deprymujące? I - jak myślicie - z czego to wynika? System, o którym mówicie? Lenistwo w odkrywaniu nowości? Modowy dyktat aktualnych medialnych trendseterów w Stanach czy Wielkej Brytanii?

Jako Argentynki jesteśmy przyzwyczajone do marginalizacji. Argentyński mainstream jest słaby i nudny, a nowym piosenkom granym w radio brakuje głębi. Nie ma dziś u nas punktu odniesienia - zespołu, który zachwycałby dzisiejsze nastolatki, a jednocześnie faktycznie grał dobrą muzykę. To niesprawiedliwe i deprymujące, że nie istnieje tu przemysł muzyczny, który dostrzegałby środowisko undergroundowych zespołów grających rock czy pop. Nie ma żadnej struktury - promocji, rozwoju czy dystrybucji, a bez tego bardzo ciężko konkurować z muzyką graną w radio. Nie da się wyżyć będąc tylko muzykiem i oczywiście bardzo chciałybyśmy poświęcać się całkowicie graniu, ale musimy mieć inną pracę, by móc się utrzymać. Mimo wszystko staramy się jak najwięcej czasu przeznaczać właśnie na muzykę, bo to nasza pasja, a dawanie muzyki światu to sygnał jedności (śmiech).

W latach 80. sytuacja była zupełnie inna. Dbano o kulturę narodową i dzięki temu powstały zespoły takie jak Soda Stereo czy Los Redonditos de Ricota. Dzisiejszy problem to segmentacja muzycznej konsumpcji. Kiedyś kraje Ameryki łacińskiej miały aktywny dostęp do muzyki z pierwszych miejsc brytyjskich list przebojów. Słuchano Erasure, Depeche Mode, Pet Shop Boys i wielu innych grup. Dzisiaj w ogólnej świadomości nie istnieją brytyjskie charts, masz do nich dostęp pod warunkiem, że sam znajdziesz je sobie w sieci i to właśnie internet sprawia, że mamy dziś dostęp do innej muzyki i poznajemy różne formy muzycznej ekspresji. Stany Zjednoczone chcą natomiast żebyśmy jako Latynosi słuchali Luisa Miguela, zespołu Maná, Chayanne’a i reggaetonu (muzycy, zespoły i gatunek lotów niskich i przyjemności nikłej; jeśli Państwo nie kojarzycie, nie polecamy sprawdzać - przyp. ORX). Taka muzyka jest dziś przez to popularna.



Do tego obrazu należy dodać degradację lokalnych stylów i gatunków - na przykład cumbia villera, która z tradycyjną cumbią ma bardzo niewiele wspólnego (cumbia - taniec i gatunek muzyczny wywodzący się z Kolumbii i popularny - w różnych wariantach w różnych krajach Ameryki Południowej; cumbia villera - rodzaj cumbii spłyconej, uproszczonej, dyskotekowej, powstały w slumsach Buenos Aires - przyp. ORX).
Patrząc na to ogólniej - nacisk kładzie się na ilość i konsumpcję, a nie jakość muzyki. I raczej nie chodzi tu o lenistwo ludzi, ale o system kierowania ich uwagi na to, co każe im się konsumować. Bardzo trudno jest zerwać z tak silną strukturą.

Ciąg dalszy nastąpi / To be continued / Continuará






Nos gustaria aclarar que las 3 contestamos las preguntas. Salvo cuando esta explicitado.

Solís firmar vuestros correos “las chicas de yiLet”. Nos fascina ese nombre y la manera de pronunciarlo :) ¿Cómo surgió el nombre de la banda? 

(habla Marina) Una amiga una vez me dijo que yo hablaba escupiendo gillette. En aquel tiempo, 1999, yo tocaba con dos chicas en una banda de pop punk. Me parecio intersante al momento de darle un nombre al proyecto que inicie en al fines del 2006. 
Tras varias combinaciones de idiomas en frances y en ingles, como elle est o she lets, ella es, o se deja, o deja ser, quedo YILET, tal cual se lee, tal cual se pronuncia. Basicamente es una forma de ser. Hoy siendo un trio de chicas, es la forma de 3 chicas tocando.

El grupo es formado únicamente por chicas. ¿Sois un “girlsband” por casualidad  o por elección? ¿Creéis que ese hecho influye de alguna manera en vuestra música? 

Somos una banda de chicas por eleccion. Luego de que Marilina se sumo al proyecto jamas se nos ocurrió buscar un chico baterista. Siempre pensabamos en chicas, aunque hubo algunas colaboraciones de distintos amigos musicos para algunos shows pero no sentiamos que fueran a incorporarse al proyecto. Cuando nos cansamos de tocar con bases, buscamos a una chica y ahi  llego Ani. Creemos que lo que influye en nuestra musica es que nos entendemos musicalmente y nos llevamos muy bien. Nos hacemos preguntas y respuestas musicalmente.

Nos gustaría hablar un poco sobre las cuestiones relacionadas con el idioma. Sois de Argentina pero el título de vuestro disco, ‘Mensagem’, viene en portugués. En algunas de las canciones hemos detectado palabras portuguesas, el video de ‘Me vuelvo’ fue rodado en Brasil, hasta la portada de vuestro disco nos parece obviamente brasileña. ¿A qué se debe todo esto?

(habla Marina)
Hubo unos años en los que no tuve contacto con la composicion. Estudiaba Diseño de Imagen y Sonido, al mismo tiempo participaba en un colectivo artistico llamado RudaMacho. En aquel momento me fui de vacaciones a Brasil, alli, estando en contacto con la naturaleza me senti inspirada y volvi a componer. Surgieron asi los primeros esquemas de las canciones que formarian parte de Mensagem. Usar palabras en portugues es como devolver, agradecer al lugar que me inspiro.

YiLet comenzó como un proyecto solista de Marina, después se convirtió en un dúo, hoy es un trio. Decid algo sobre los primeros momentos de vuestra colaboración, ¿cómo os habéis conocido?

(habla Marina)
Con Marilina nos conocimos en la Universidad de Buenos Aires a fines del 2000 en la carrera de Diseño de Imagen y Sonido. Nos hicimos amigas, compartíamos gustos musicales (Joy división, The Smiths, Love & Rocket) bandas que en ese momento no las escuchaba nadie. Despues de un tiempo junto con otros amigos creamos RudaMacho, era un colectivo artistico que se dedicaba a hacer fiestas itinerantes. En el mismo haciamos instalaciones, perfomances, video arte, tocaban bandas, mezclabamos djs ya conocidos con otros emergentes, y muchas veces eramos djs nosotros mismos.

Este colectivo duro de sept 2002 a fines del 2005. Cuatro de los seis que formábamos parte devenimos músicos. 
A fines del 2006 comence con YiLet. Toque sola durante un año, luego se sumo Marilina. 
Durante el 2008 grabamos el disco debut que salio en marzo de 2009. Para ese tiempo ya estabamos cansadas de tocar con pistas. Nos divertiamos mas haciendo acusticos a guitarra, bajo y voz donde manejabamos el tempo como queriamos. Marilina sugirio buscaramos baterista. Asi conocimos a Ani. De vista ya la conociamos porque compartiamos mismos lugares de concurrencia, fiestas, galerias de arte entre otros eventos. 
A fines del 2009, Marilina comenzo a ir a una nueva fiesta llamada Dengue Dancing, de la que Ani  era una de las organizadoras. (hoy es la mejor propuesta de fiesta en la noche porteña a nuestro parecer. Es un espacio de nuevas propuestas musicales. Tocan djs emergentes nacionales y chilenos, bandas bailables. Varias veces hemos tocado. https://www.facebook.com/pages/Dengue-Dancing/170654527360?fref=ts) En una de esas noches Marilina vio tocar una banda de chicas llamada Blue Cherrys en la cual Ani tocaba la bateria, quedo fascinada y al otro dia me conto a mi de Ani. Al próximo show nuestro Ani nos fue a ver, hablamos con ella al final del show y la invitamos al próximo ensayo. En el ensayo hubo nervios y emocion,  pero nacio una magia inmendiata entre las 3! 


¿Qué opináis sobre la música latinoamericana surgida en los últimos años? ¿Os consideráis parte de una escena más grande?
Aunque parezca ridiculo (o no tanto) sabemos muy poco de la escena que hay en los paises limitrofes. Gracias a distintas amistades conocemos parte de la escena de Chile como Javiera Mena, Denver, Gepe, Diegors, Fredi Michel, MKRNI, Mamacita, con los cuales compartimos afinidades e intercambios msicales. 
Pero poco sabemos que pasa en Bolvia, Peru, Uruguay, Brasil.
Esto es producto del sistema capitalista en el cual vivimos donde solo conocemos las cosas que quieren que conozcamos, por ejemplo de Uruguay concemos a Drexler y de la Argentina todo el mundo conoce a Santaolalla pero desconocemos la movida under de estos paises.
Entonces intuimos que seriamos parte de una escena mas grande, pero que todavia esta en formacion. Ya que tenemos coincidencias con algunos musicos de Chile y seguro tendremos con bandas que desconocemos.
Hay un apropiarse de la lengua castellana que nos hace similares, y que al mismo tiempo nos diferencia de bandas europeas, mezclando nuestro folclore con influencias musicales extranjeras.

Desgraciadamente, la música de muchas bandas estupendas no es conocida fuera de América Latina. Vuestro disco es, sin ninguna duda, uno de los mejores álbumes de lo años 00 pero no fue aclamado por Pitchfork ni causó mucho revuelo en la blogosfera. Mientras tanto se dedicó atención a los discos flojos y poco intersantes desde el punto de vista musical. ¿Lo consideráis injusto o deprimente? ¿Cuáles pensáis que pueden ser los motivos de esta situación? ¿El dominio de los medios  de los EE.UU. o de Inglaterra que marcan las tendencias? ¿O la pereza y falta de ánimo de la gente que no tiene ganas de esforzarse para descubrir novedades interesantes no provenientes de la corriente principal? 

Al ser Argentinas estamos un poco acostumbradas a la marginalidad. Aquí lo mainstream es chato, no tiene vuelo. Lo nuevo que se escucha en la radio carece de profundidad. No existe un referente copado, bueno para los jovenes adolescentes de hoy. Lo consideramos injusto y deprimente. No hay una industria musical para bandas pop, rock, etc que provengan del under.  No hay una estructura de promocion, de desarrollo ni de distribucion, por ende es muy dificil competir con lo que suena en las radios. 
Lamentablemente no se puede vivir de la musica aquí. Ojala pudieramos dedicarle el 100% de nuestro tiempo. Tenemos otros trabajos para subsistir. De todas formas tratamos de invertir todo el tiempo que podamos en la musica ya que creemos que eso traera mas musica al mundo y un mensaje de comunion. 

En los 80 la situacion era diferente, se cuidaba la cultura nacional. De ahí surgieron bandas como Soda Stereo o Los Redonditos de Ricota, en ese momento no habia una segmentacion de consumo como hoy dia, es decir, algunas partes de LatinoAmerica, podia consumir los primeros puestos de los charts ingleses, como Erasure, Depeche Mode, Pet shop Boys, etc.
Hoy Argentina esta dentro de la segmentacion de consumo para LatinoAmerica. Ya no existen popularmente el ranking de los charts ingleses, salvo que te interese y lo busques por internet. Gracias a internet conocemos diferentes expresiones musicales. Lo que quieren que consumamos EEUU ,es Luis Miguel, Mana, Chayanne, Regueton, etc. Eso es lo popular. Sumale a esto una movida local como la cumbia villera, que poco tiene que ver con la cumbia tradicional. El foco esta en el consumo, no en la calidad musical. 
Pensamos que no es la pereza de la gente, sino que el sistema dirige la mirada a lo que ellos les conviene que la gente consuma. Y es muy complejo romper la estructura.



YILET - początkowo solowy projekt muzyczny Mariny La Grasty, obecnie trio, którego pozostałymi członkiniami są Marilina Alejandra Giménez (bas) i Ani Castoldi (instrumenty perkusyjne). 11 marca 2009 ukazał się debiutancki album yiLet - Mensagem. Obecnie zespół pracuje nad nową płytą, którą zapowiada tegoroczna EP-ka Mi Verano de Invierno.

Nasza recenzja Mensagem do przeczytania tutaj.



poniedziałek, 1 października 2012

Linda Mirada - NASZA rozmowa



OBRAZY ODLEGŁEGO LATA


Ana Naranjo (Linda Mirada) to niezwykle zdolna, sympatyczna, pociągająca i ujmująca artystka z Madrytu. Innymi słowy: to utalentowna, śliczna, młoda piosenkarka z najfajniejszego miasta na świecie. Jak jej nie nienawidzić? Ale i: jak jej nie kochać?

Gratulujemy nowej płyty, jest naprawdę znakomita i podoba nam się jeszcze bardziej niż debiut!

Dziękuję!

Słychać, że świetnie czujesz się w retro-konwencji; wydaje się wręcz, że tworzysz piosenki wewnątrz starej stylistyki nie próbując budować na jej podstawie nowej hybrydy. Z drugiej strony Twoje teledyski zdradzają dystans do realiów, do których nawiązujesz. Jaki masz stosunek do lat osiemdziesiątych? To inspirująca, ale jednocześnie zabawna podstawa czy okres, który uwielbiasz bez żadnych zastrzeżeń?

Tak naprawdę wcale o tym nie myślę. Podoba mi się sporo grup z tamtych czasów, podobnie zresztą jak z końca lat 70. Dorastałam słuchając tej muzyki i to naturalne, że przyjęłam jej stylistykę jako swoją własną. Podoba mi się dobrze wyprodukowana melodyjna muzyka pop od Todda Rundgrena aż po Julio Iglesiasa. Z drugiej strony fascynuje mnie atmosfera wykreowana przez artystów takich jak Vangelis czy Jan Hammer. Lata 80. lubię za brak hamulców, ograniczeń, i cynizmu, ale - wracając do pytania - możecie być pewni, że nie zobaczycie mnie w teledysku ubraną w ocieplacze i z poduszkami na ramionach.

Na co dzień słuchasz nowości czy polujesz w komisach na starocie, których jeszcze nie znasz?

Słucham wielu nowości i podoba mi się sporo tegorocznych płyt (chociażby Sandro Perri - chodzi prawdopodobnie o Impossible Spaces z 2011 roku - przyp. ORX), ale w moim iPodzie jest też sporo starych różności - od Arthura Russela po Alana Parsona i Mari Trini. Bardzo interesuje mnie produkcja albumów i właśnie dlatego z takim zapałem buszuję w przeszłości. Mimo tego, że niektóre współczesne płyty wydają mi się całkiem interesujące to era Pitchforka dopadła mnie, kiedy byłam już duża i pewnie dlatego nie wywarła na mnie większego wpływu.

Masz swoje ulubione płyty światowe albo hiszpańskie?

Cóż, jest ich sporo i właśnie przez to nigdy nie mam odwagi wyróżnić którejkolwiek z nich. Mimo to są dźwięki, które zawsze są ze mną - np. te z Odessey and Oracle The Zombies.

Czy jedną z nich jest Ataque de Caspa? Nowa, łączona wersja z 2011 roku jest naszym zdaniem jednym z najlepszych tribute’ów w historii tego “gatunku”, a sam oryginał uważamy za świetny “zagubiony” materiał.

Kiedy dostałam płytę Ataque… po prostu oszalałam na jej punkcie, a nagrywając cover świetnie się bawiliśmy.

Joan Baez śpiewała We’re the children of the eighties / We like the music of the sixties. Myślisz, że umiłowanie przeszłości to coś naturalnego. Postrzegasz to jako powszechne zjawisko?

Stary, w większości przypadków muzyka, którą najlepiej przyswajasz to ta, której słuchasz, kiedy jesteś młody! Ja dorastałam w latach 80., ale kiedy miałam 17 lat odkryłam dla siebie lata 60. i stałam się uzależniona od muzyki The Beatles, The Zombies, The Hollies czy Manfred Mann. Mam wspaniałe wspomnienia związane z poznawaniem ich płyt. Myślę, że zazwyczaj podziwiamy to, co bardziej odległe.



Czy nasze czasy mają swój styl, tak charakterystyczny jak ten z lat 80.? Czy młodzi lat 30. XXI wieku będą słuchać muzyki, która teraz powstaje?

Gdybyś zapytał mnie o to w latach 90. powiedziałabym, że nie, że nie ma estetyki, która wyróżniałaby tamtą epokę. Ale dziś - kiedy oglądam zdjęcia i słucham muzyki lat 90. muszę przyznać, że nie miałam racji. Wydaje mi się, że podobnie będzie z naszymi czasami. Mimo tego, że teraz nie wydaje mi się, by któryś gatunek czy styl dominował (przeciwnie - dużo różnorodnych stylistyk istnieje obok siebie - od folku po elektronikę), prawdopodobnie po latach będziemy rozpoznawać muzykę tej dekady, chociażby po sposobie w jaki została wyprodukowana. Pewnie zostaniemy nazwani epoką Pro Tools (śmiech).

Sądzisz, że nostalgia jest domeną hiszpańskiej sceny? Stylistyka Pop Negro - płyty, która wprowadziła hiszpańską muzykę w nową dekadę - także czerpie garściami z atmosfery starych winyli.

Wydaje mi się, że nostalgia jest charakterystyczna dla wszystkich scen: hiszpańskiej, angielskiej i każdej innej. W ostatnich dniach słuchałam popularnej grupy, która brzmi zupełnie jak The Pretty Things. Od paru lat przeżywamy revival folku inspirowanego przeszłością, nie wspominając już o masie grup, które stylistycznie czerpią ze wspomnianych lat 90. Jeśli płyta El Guincho otwiera jakikolwiek nowy etap, to dlatego, że jego forma tworzenia z tymi właśnie latami kontrastuje.

Echa przeszłości słychać też w Ameryce Południowej. Z podobnych archiwaliów co Ty czerpie na przykład Javiera Mena. Słuchasz nowych zespołów latynoamerykańskich?

Oczywiście i niektóre bardzo mi się podobają. Moi rodzice są miłośnikami tradycyjnej muzyki latynoamerykańskiej, a do moich ulubionych klasyków należą Roberto Carlo, Eliades Ochoa, Caetano Veloso, Tom Zé, Tim Maia, El Puma… Lubię Carlosa Vivesa, gdy śpiewa Ballenato i gatunki takie jak bachata czy cumbia. Słucham też latynoamerykańskiego popu - Los Prisioneros, Los Encargados i Daniela Melero.

Wróćmy do Europy - mówimy o “muzyce hiszpańskiej”, ale może powinniśmy mówić też o “katalońskiej”? Wygląda na to, że jeśli chodzi o muzykę podziały między Madrytem a Barceloną się zacierają, ale czy widzisz różnice w stylu grania albo w sytuacji muzyków w stolicy i w Katalonii?

Chyba nie jestem w stanie odpowiedzieć na to pytanie…

OK, w takim razie inaczej - mieszkasz w Madrycie - naszym ulubionym mieście, w którym spędziliśmy wiele miesięcy. Spytamy więc bardziej osobiście - lubisz Madryt? Jak Ci się tam mieszka?

To miasto to dżungla i gdy w nim żyjesz często chciałbyś żeby zniknęło. Z drugiej strony uwielbiam je i czuję się w nim bardzo szczęśliwa.

A lokalna scena?

Nie wiem czy istnieje scena madrycka. Znam i lubię kilka lokalnych grup, ale nie mają one ze sobą wiele wspólnego.

W wywiadach krytykujesz brak wsparcia medialnego i finansowego dla hiszpańskiej muzyki. Myślisz, że taka sytuacja pobudza kreatywność czy wręcz przeciwnie - zniechęca młodych muzyków do grania?

Nie narzekam, przyznaję po prostu, że w Hiszpanii nie ma przemysłu muzycznego z prawdziwego zdarzenia. Nagranie i wydanie płyty kosztuje mnóstwo pieniędzy i wysiłku, który często do niczego nie prowadzi. Uważam, że taka sytuacja sprawia, że nie da się być zawodowym muzykiem - musisz mieć inną pracę niż gra w zespole i tworzyć w swoim wolnym czasie. Nie wiem czy to bardzo zniechęcający czynnik, ale nie polecałabym nikomu rzucać pracy dla muzyki. W tym kraju byłoby to po prostu szaleństwo.

Jeśli chodzi o wsparcie mediów, to jasne, że nie mamy wsparcia radia i to stanowi sedno problemu. Byłoby świetnie mieć stację radiową, która grałaby zespoły, za którymi nie stoją wielcy gracze i których budżety na promocję są minimalne. Nie mówię tu o niszowej stacji autorskiej, a raczej o instytucji klasy BBC - ogromnej stacji, w której ludzie mogliby usłyszeć nowe single i oswoić się z mniej popularną muzyką. Nie twierdzę, że grupy nagrywające dla niezależnych wytwórni muszą być grane w komercyjnych stacjach, ale jest sporo niezależnych zespołów (celowo nie mówię o nich indie, ponieważ ludzie niezwiązani z przemysłem nie pojmują tego określenia), wydających piosenki, które spokojnie mogłyby popłynąć z głośników w domach i samochodach zwykłych ludzi.

Powiedz coś więcej o swojej wytwórni. Nagrałaś teraz świetną płytę, o której się mówi. Masz zamiar zgromadzić wokół siebie większą grupę?

Bardzo chciałabym wydawać więcej płyt, ale na razie po prostu nie mam na to czasu. Może uda się to w przyszłości.



Czy istnienie wielu drobnych wytwórni to trend, który się utrzyma? Czy Twoim zdaniem istnieje możliwość stworzenia w Hiszpanii jednej dużej grupy zrzeszającej niezależnych artystów? Takiej, która oprócz większego przebicia tworzyłaby finansowe zaplecze umożliwiające dostęp do nowych technologii, a na koncertach - do większej publiczności?

Jednej wytwórni? Wtedy nie byłoby konkurencji, więc wydaje mi się to niemożliwe. Trudno znaleźć idealne rozwiązanie. Płyty źle się sprzedają i nie jest to na pewno łatwy czas dla małych wytwórni, tym bardziej, że przychody ze sprzedaży mp3 są minimalne. To jasne, że dzięki sieci możesz dotrzeć do większej ilości ludzi, ale to nieprawda, że internet zmienił podstawowe zasady rynku. Jeśli nie ma cię w mediach (gazety, blogi itd.) masz małe szanse na zwrócenie na siebie uwagi. Niektóre wytwórnie szukały alternatywnych rozwiązań i skupiły się na działalności menedżerskiej, ale to dwa zupełnie różne biznesy i nie wydaje mi się, żeby dobrze to dziś funkcjonowało. Inni zaczęli skupiać się na promocji i zajmować się rzeczami, które ich nie kręcą i przez to ich labele straciły charakter. Świat wytwórni nie jest sprawiedliwy, bo z jednej strony wytwarzasz produkt jak każdy inny rzemieślnik, ale nie ma rynku, na którym mógłbyś go sprzedać, bo to produkt zdewaluowany. Gdy ludzie mają możliwość posiadania czegoś za darmo automatycznie nie przypisują temu realnej wartości.

Podobno większość Twojego najnowszego albumu powstała w domu. Jak od strony technologicznej wyglądało odtwarzanie w warunkach domowych klimatu starych nagrań?

Zawsze pracuję w domu, najczęściej sama. Lubię komponować piosenki na klawiszach, ale zdarza mi się sięgać po gitarę. Pisanie zajmuje mi dużo czasu, a kiedy mam już coś, co posiada konkretną formę, wysyłam to siostrze, bo ufam jej ocenom i korzystam z jej pomocy przy produkcji.

W jednej z rozmów powiedziałaś, że Con Mi Tiempo Y El Progreso to płyta o tęsknocie za latem. Czy to znaczy, że teraz - na początku jesieni - zaczyna się najlepszy czas do jej słuchania?

Dokładnie tak, ale może to również być tęsknota za bardzo odległym latem. Od zawsze spędzam tę porę roku w Puerto de Santa María i moje wspomnienia z dzieciństwa to wspomnienia tamtych plaż. To tam po raz pierwszy słuchałam Madonny i New Order na rolkarskiej trasie i po raz pierwszy widziałam pieszczącą się parę. Wyobraź sobie spędzanie trzymiesięcznych wakacji w tym samym miejscu od piątego roku życia! Pamiętam na przykład chwile gdy słuchałam Relax Frankie Goes To Hollywood i patrzyłam na plażę. Kiedy nagrywałam Con Mi Tiempo… wszystkie te obrazy były obecne w mojej głowie.

Lepiej tęsknić z muzyką? Potrafi pomagać?

Ostatnio czytałam wywiad z zespołem, którego członkowie twierdzili, że muzyka to wszystko, to siła, która jest w stanie zmieniać twój stan i nastrój. Czuję podobnie. Odkąd byłam bardzo mała muzyka towarzyszyła mi w przeżywaniu najsilniejszych emocji. Kiedy ktoś łamał mi serce brałam walkmana i wychodziłam na ulicę. To właśnie muzyka pomaga mi nabierać do wszystkiego odpowiedniego dystansu.






¡Felicitaciones por el nuevo disco! Es fenomenal, nos gusta incluso más que el debut.

Gracias!

Se nota que te cae bien el estilo ‘retro’. Al escuchar tus grabaciones tenemos la impresión de que forman una parte integral del estilo musical de los ochenta, no son un híbrido creado a base de ello. Por otra parte, tus vídeos muestran que tienes una distancia crítica a la época que te inspira. ¿Cuál es tu actitud hacia los años ochenta? ¿Es para ti una época inspiradora, divertida pero al mismo tiempo un poco cursi?¿O la aceptas sin ningún tipo de reservas?

No pienso en ello la verdad, me gustan muchos grupos de esa época como los de finales de los 70.
Crecí escuchando esa musica es normal que la haya asumido de esa forma. Me gusta la musica melódica de grandes producciones desde Todd Rundgren a Julio Iglesias, aunque por otra parte me siento fascinada con las atmosferas creadas por gente como Vangelis o Jan Hammer.
Me gusta de los 80 que sea una época sin inhibiciones sin cinismo pero no me veras haciendo un video con calentadores y  hombreras si te refieres a eso.

¿Qué tipo de música escuchas a diario? ¿Son más bien las novedades o discos antiguos descubiertos en una tienda de segunda mano?

Escucho muchas novedades, hay discos de este año como el de Sandro Perri que me gusta muchísimo pero también llevo en el iPod otras cosas, desde Arthur Russel a Alan Parson o Mari Trini. Me interesan mucho las producciones, por eso indago tanto en el pasado. Yo tiendo a componer de una manera muy clásica. Aunque algunas cosas de ahora me interesan bastante  la era pitchfork me ha pillado mayor y mucho no me ha afectado

¿Tienes tus discos preferidos españoles y/o mundiales?

Bueno tengo muchos y nunca me atrevo a destacar ninguno porque son muchísimos .Aunque hay cosas que tengo en la cabeza siempre como el Odessey and Oracle de los Zombies.  

¿Es ‘Ataque de Caspa’ uno de esos discos? Su ‘nueva’ versión de 2011 que contiene los temas originales de la olvidada banda madrileña y sus covers grabados por artistas contemporáneos nos parece uno de los mejores álbumes tributos en la historia de aquel genero. Esas canciones ‘perdidas’ de Ataque de Caspa nos parecen muy buenas.

Me los dio Manu ( Antonna) a conocer  y flipé lo pasamos muy bien haciendo la versión.

En una de sus canciones Joan Baez decía: “We’re the children of the eighties / We like the music of the sixties”. ¿Crees que la admiración y fascinación por el pasado son algo natural y común?

Hombre en la mayoría de los casos la musica que mejor absorbes es la consumes cuando eres joven yo crecí con los 80 pero a los 17 descubrí los 60 me hice adicta a los Beatles a los zombies a los hollies los madfren man y guardo muy buen recuerdo de aquello. Me amagino que es más probable admirar más aquello que es más lejano.

¿Crees que nuestra época tiene su estilo, tan característico y pintoresco como el del los años ochenta? ¿Los jóvenes que vivirán en los años 30. del siglo XXI admirarán la música creada actualmente?

Hace poco pensaba que si me hubieran preguntado esto en los 90 diria que no, que no existian elementos estéticos que definieran esa época, y ahora veo fotos y escucho música y sí que lo reconozco dentro de aquel contexto, me imagino que dentro de unos años pasará lo mismo. Aunque ahora no creo que un género predomine sobre otro, si no que muchas cosas conviven desde el folk hasta la electrónica, pero probablemente en un futuro lo reconoceremos por la forma de producir. Sonaremos a Proo Tools (jajaja)

¿Estarías de acuerdo con la opinión de que nostalgia es algo típico de la escena española? “Pop Negro”, que podría estar considerado un disco que introdujo la música española en la nueva década, es muy ambientado en estilo de los vinilos antiguos. 

Yo creo que es característico de todas las escenas, la española, la inglesa... Ahora mismo estoy escuchando un grupo muy popular que suena a los pretty things, llevamos años con la fiebre del folk cuyas influencias están en el pasado . Por no decir de la cantidad de grupos de reivindican ahora un revival de los 90
Si el disco de El Guincho abre una nueva etapa es porque siu forma de hacer música es muy diferente a la del resto de grupos desde los 90.

Los ecos del pasado también se los nota en la música creada en America Latina. Javiera Mena y tú parecéis encontrar inspiración en los mismos archivos radiotelevisivos. ¿Escuchas la música latina? ¿Tienes tus artistas predilectos?

Claro me gustan muchas cosas. Mis padres escuchan de toda la vida mucha música latinoamericana tradicional. Me gusta muchísimo Roberto Carlo, Eliades Ochoa, Caetano Veloso, Tom Ze, Tim Maia, El Puma., me gusta hasta Carlos Vives cuando canta Ballenato, me encanta la bachata, la cumbia…También me gustan mucho grupos de pop como Los Prisioneros o Los Encargados y Daniel Melero..

Volvamos a Europa. Hablamos de la música española pero ¿a lo mejor deberíamos hablar también de la música ‘catalana’? Parece que, en cuanto a la música, las divisiones entre Madrid y Barcelona están desapareciendo. Desde tu punto de vista, ¿se notan algunas diferencias en el estilo musical o en la situación de los músicos en la capital y en Cataluña?

Pues no estoy muy puesta la verdad, no sabría decirte

Vives en Madrid,que es uno sitio en el mundo que nos encanta y en el que vivimos un par de meses. Ahora una pregunta personal: ¿te gusta la ciudad y la vida en la capital? 

Esta ciudad es una jungla y en muchos aspectos te dan ganas que desaparezca. Pero por otro lado me encanta y soy muy feliz en ella.

¿Qué opinas sobre la escena musical madrileña?
No soy consciente de que haya una escena conozco algunos grupos de aquí con los que simpatizo pero poco tienen que ver unos con otros.

En varias entrevistas criticaste la situación actual de los músicos españoles que no podían contar con el apoyo financiero ni mediático. ¿Crees que este hecho empuja el desarrollo de la creatividad artística o todo lo contrario, desanima a los músicos jovenes? 

No sé a qué te refieres exactamente, no me quejo, lo asumo, no hay industria,  tocar y sacar un disco cuesta dinero un esfuerzo que muchas veces a penas reporta nada. Yo creo que invita a que tengas un trabajo y tener un grupo sea algo que haces en tu tiempo libre. No sé si desanima o no pero yo no invitaría a nadie a dejar su trabajo por la música, en este país es una locura.
Lo del apoyo mediático está claro que no tenemos radios, y eso es importante. Sería genial contar con una radio que pinchara a grupos pequeños que no cuentan con padrinos y tienen presupuestos de promoción mínimos. Y no una radio de autor me refiero a una BBC que pinche los singles que familiarice a la gente con la música que haces. NO estoy diciendo que los grupos de sellos independientes deban sonar en radio comerciales pero hay muchos grupos nacionales de sellos independientes (es que no me da la gana de llamarlos indies porque la gente ajena a este negocio tiene un cacao mental importante con este termino) que tienen singles que mucha gente disfrutaría en sus casas coches fiestas y demás.

Dinos algo sobre el sello discográfico que creaste. Ahora, cuando grabaste un disco estupendo y muy bien recibido tienes planes de reunir más artistas bajo tu sello?

Pues me hubiera encantado haber sacado mas grupos, pero no tengo tiempo, a lo mejor en un futuro..

¿Crees que la existencia de numerosas productoras discográficas pequeñas en el mercado español es una tendencia estable que se mantendrá en los próximos años? ¿Sería posible crear en España un sello que reuniría a todos los artistas independientes ofreciéndoles mejor promoción, acceso a nuevas tecnologías y al público más amplio?

UN único sello? Entonces no habría competencia, no lo veo. Es difícil ver una solución ,ahora  no se venden discos, los sellos pequeños me imagino que lo están pasando canutas  y los ingresos de digital son mínimos. Está muy bien que con el tema de internet es cierto que puedes llegar a mas gente, pero no es verdad que la las cosas hayan cambiado, si no sales en los medios de promoción (revistas blogs ..) de turno pocas probabilidades tienes de llamar la atención.

Algunos sellos  se han centrado en alternativas  como el tema del management pero son negocios diferentes y tampoco creo que vaya bien hoy en día, otros han optado por hacer servicios de promoción pero eso es ya trabajar con cosas que no te entusiasman con lo que al final el sello pierde su esencia.
Es un panorama un tanto injusto tu produces algo como cualquier artesano y no tienes un mercado donde venderlo porque es un producto devaluado. En cuanto la gente ha tenido la opción de tenerlo gratis ¿qué valor puede tener ahora para ellos?

Hemos leído que la mayoría del material de tu nuevo disco la registraste en casa. Di algo sobre el proceso de grabación desde el punto de vista tecnico. ¿Fue difícil crear el ambiente de grabaciones antiguas en tu propia casa? 

Si si yo trabajo siempre en casa. Sola normalmente, me gusta componer con teclado aunque alguna vez tiro de la guitarra, le doy muchas vueltas a las canciones. Cuando tengo algo con forma lo mando a mi hermana, que confio en su gusto y además me ayuda a producir.

En una de la entrevistas dijiste que ‘Con el tiempo y el progreso’ era un disco sobre el añoranza de verano. ¿Significaría esto que esos días, a principios de otoño, es el mejor momento para escucharlo? 

La verdad es que sí! Pero también puede ser añoranza de un verano lejano. Yo veraneo en el Puerto de Santa María de toda la vida. Mis recuerdos de la infancia los asocio a esas playas, la primera vez que escuché a Madonna o a new order fue en un pista de patinaje que allí había, la primera vez que vi a una chica y un chico dándose el lote fue allí. Imagina 3 meses de vareano desde los 5 años en el mismo sitio. Recuerdo escuchar relax de frankie goes to holliwood viendo la playa. Cuando hacia las canciones del disco pensaba mucho en eso

¿Es mejor añorar en acompañamento de la música? ¿La música ayuda? 

Leia una entrevista de un grupo el otro dia que decía que la música lo era todo, que podía cambiarte un estado de humor. Siento lo mismo, desde que era muy pequeña la música ha sido compañía de las emociones mas fuertes. Si tenía un mal de amores me iba a la calle con el walkman y era capaz de evadirme e incluso animarme.



LINDA MIRADA (ANA NARANJO) - muzyczka i producentka z Madrytu. Posiada własną wytwórnie, nagrała dwie długogrające płyty - China es otra cultura (2009) i Con mi tiempo y el progreso (2012). Jej wersja utworu La pesca znalazła się na tribute-albumie dla kultowej hiszpańskiej grupy Ataque de Caspa. Więcej informacji: http://lindamirada.bandcamp.com .

czwartek, 13 września 2012

Przerwa w dostawie treści + nowe Dënver


Drodzy czytelnicy!

Od za-parę-dni do końca września jesteśmy na urlopie, a to oznacza, że Louder i Orxateria zapadają na ten czas w sen wczesnojesienny. W ramach rekompensaty w październiku bardzo ciekawe wywiady + geograficzna niespodzianka.

Jeśli nie czytaliście jeszcze naszych orxateryjnych wywiadów - macie czas na nadrobienie zaległości. Odpytamy.

Tymczasem - no, koniec lata, czas się żegnać, manatki ładować. Do napisania!



PS Pragnącym przedłużyć porę letnią polecamy nowy teledysk Dënver!




We're on holiday until the end of September. See you all in October!

czwartek, 6 września 2012

Dominga Sotomayor Castillo - NASZA rozmowa




SŁOWA EKSPLODUJĄ DO WEWNĄTRZ



O tym, że punkt widzenia niekoniecznie zależy od punktu siedzenia, o nowej fali chilijskiego kina i o tym, co jest najmniej narodową rzeczą na świecie - rozmawiamy z reżyserką Od czwartku do niedzieli - filmu, który zwyciężył w głównym konkursie MFF Nowe Horyzonty 2012.


Po pierwsze - gratulujemy zwycięstwa w międzynarodowym konkursie Nowe Horyzonty! Jak było we Wrocławiu? Co myślisz o mieście i festiwalu?

Bardzo dziękuję! Byłam zaskoczona i zachwycona samym festiwalem i pobytem we Wrocławiu, który zapamiętam jako piękne miasto, niezatłoczone jeszcze tłumami turystów. Na Nowych Horyzontach bardzo podobała mi się organizacja, dobór filmów, no a oprócz tego znakomicie się tutaj bawiłam.

Od czwartku do niedzieli to film o rozstaniu obserwowanym oczami dziecka. Młodzi aktorzy i tematyka rozpadu związków międzyludzkich to cechy łączące Twoje krótkie metraże (Debajo, Videojuego) z pełnometrażowym debiutem. Dlaczego to na nich opierasz swoje filmy?

Interesuje mnie hodowanie fikcji, która powoli zaczyna wypełniać puste przestrzenie w mojej pamięci. Punktem wyjścia dla moich historii są prawdziwe wydarzenia, które przyjmują jednak pewną zmienioną formę. Ciekawi mnie to, co mnie otacza i co mogę zaobserwować. Nie zawsze to, co piszę jest autobiografią, ale zawsze ma swój początek w rzeczywistości i dopiero później przeistacza się w artystyczne zmyślenie. Właśnie dlatego na początku eksploruję obszary, które są mi znane i bliskie, a jednym z nich jest niewątpliwie rodzina. Dla mnie jest to zresztą kwestia relatywna, ale faktycznie skupiam się głównie na relacjach międzyludzkich. Interesuje mnie przełamywanie ról w strukturze rodziny i pokazywanie tego procesu jako wyniku związku bliskich sobie ludzi i decyzji, jakie sami podejmują. Kiedy patrzę wstecz, myślę, że moje krótkie metraże i Od czwartku do niedzieli to tak naprawdę wciąż ta sama opowieść, a każdy film opisuje jedynie inny fragment na osi czasu. Być może to, o czym cały czas mówię, to jedyna historia zdolna tak silnie motywować mnie do kręcenia. W swoich filmach pokazuję różne wycinki codziennych sytuacji rodzinnych obserwowane z pewnym - wynikającym z filmowej formy - dystansem. Przyjęcie określonych punktów widzenia jest dla mnie ważniejsze niż sama fabuła. Myślę, że moje wspomnienia związane z tym, z jakiej perspektywy widziałam i słuchałam kiedy byłam mała stanowią najbardziej autobiograficzną część Od czwartku… i to właśnie moje zmysłowe doznania sprawiły, że historia została pokazana tak, a nie inaczej. Jest coś organicznego, co każe mi wracać do przeszłości, by zanurzyć się w pewnych momentach, zapewne po to, by ocalić je od zapomnienia. Kiedy staje się to publiczne czuję, że wyrażam mój sposób widzenia świata i mam nadzieję, że nie jest to jedynie grzebanie w mojej własnej przeszłości. Wierzę, że to, co staram się przedstawić może wygenerować emocje i przypomnieć widzom ich własne ważne doświadczenia.

W Debajo kamera patrzy na bohaterów z góry, w Od czwartku… widzimy dzieci siedzące na dachu samochodu i spoglądające w dół na skłóconych rodziców. Czy kwestia perspektywy jest dla Ciebie istotnym elementem pracy nad obrazem?

W Debajo interesowało mnie pokazanie wewnętrznego konfliktu - także w warstwie formalnej. Interesowało mnie też poszukiwanie treściowych i formalnych ograniczeń, z których mógłby wyniknąć jeden z sensów tego filmu. Lubię eksplorować różne punkty widzenia i obserwować jak mali i nieznaczący wydajemy się z perspektywy kosmosu, tak jak to widać w Debajo. Oszałamia mnie idea, że kino to obrazy - bardzo osobiste, takie, którymi nie może posługiwać się ani muzyka, ani literatura. Myślę, że to właśnie jest to coś, co odróżnia je od innych gałęzi sztuki. Wracając do samego filmu - myślę, że lubię tworzyć sytuacje nietypowego konfliktu i prowokować emocje samą niewygodną, uwierającą widza perspektywą i realizacją. Kiedy piszę scenariusz od razu myślę o kadrach i sytuacjach. Historia pojawia się później.

Film, który teraz kręcisz - Tarde para morir joven - ma opowiadać o trzech kobietach z wyizolowanej leśnej społeczności - wydaje się, że to zupełnie inna sfera emocji i środków wyrazu. Czy uznałaś, że czas na coś nowego?

To projekt, który nadal jest na etapie pisania scenariusza i zmienia się wraz z upływem czasu. Wśród bohaterów znów znajdziemy dzieci i nastolatków, ale mimo to ten film faktycznie jest dla mnie czymś nowym, bardziej skomplikowanym, ponieważ chcę sportretować w nim większą społeczność. To krok naprzód jeśli chodzi o strukturę scenariusza, który jest tu mniej zamknięty, bardziej rozbudowany, z większą ilością bohaterów i historii, a tak ważny dla mnie punkt widzenia jest w związku z tym bardzo zmienny. Z drugiej strony sądzę, że atmosfera obrazu ma wiele wspólnego z tą, znaną z moich poprzednich dokonań. Powiedziałabym nawet, że jest wynikiem tego, co robiłam wcześniej.

Od czwartku… to film bardzo mocno osadzony w chilijskich realiach. Czy kolejny także będzie związany z Chile?

Tak, Tarde… będzie filmowany w Chile, w zielonej dzielnicy na przedmieściach Santiago. Nie mogłabym chyba kręcić go w innym miejscu, bo sama historia ma związek z moim dzieciństwem i przestrzenią, w której dorastałam. Mam inny, mniejszy projekt, który planuję nagrać w Europie, ale na dziś to tylko pomysł.

Jeśli jesteśmy już przy geografii - czujesz się artystką chilijską, południowoamerykańską czy światową? Czym jest dla Ciebie Chile?

Lubię mój kraj. Czuję, że to moje miejsce na ziemi, nawet jeśli często je krytykuję. Wydaje mi się, że Chile jest bardzo wyizolowane, funkcjonuje niemalże niczym wyspa. Do tego jest to państwo bardzo tradycjonalistyczne, w którym wciąż istnieje mnóstwo niesprawiedliwości. Mimo to mój kraj stanowi dla mnie to, co znam, to, co mam stabilnego i miejsce, do którego zawsze wracam. Mam tu rodzinę, dom, który bardzo mi się podoba i historie, które motywują mnie do robienia filmów. Jeśli chodzi o poczucie przynależności artystycznej - czuję, że kino to najbardziej nienarodowa rzecz jaka istnieje. Nie czuje się częścią kina chilijskiego, południowoamerykańskiego czy światowego. Dla mnie kino ma wiele wspólnego z kwestiami transcendentalnymi i relacjami międzyludzkimi. W tym sensie - tematycznie - czuję się bardziej związana z ogólnie pojmowanym kinem światowym.

W wywiadzie dla Dazed Magazine powiedziałaś, że mimo tego, że na pierwszy rzut oka Od czwartku… nie jest filmem typowo chilijskim, to jeśli przypatrzeć się bohaterom i ich relacji okaże się, że są oni bardzo typowi właśnie dla Chile. Możesz rozwinąć tę myśl?

Myślę, że jest coś bardzo chilijskiego w detalach. Chciałam zrobić film o czymś, co jest blisko mnie, dlatego po drodze coraz bardziej oddalałam się od tego, o czym najczęściej mówi się o Chile w kinie narodowym - od biedy, problemów politycznych itp. itd. Mimo że opowiedziana przeze mnie historia mogłaby zdarzyć się gdziekolwiek na świecie, myślę, że jest coś bardzo chilijskiego w bohaterach i w formie mówienia, która nakazuje milczeć o rzeczach najważniejszych. Film opiera się jednocześnie na dystansie i inercji, na powstrzymywaniu się od mówienia w momentach, w których słowa w nas niemalże eksplodują do wewnątrz. Być może to historia zrobiła z nas takich bezwładnych introwertyków? Chilijskość filmu ma wiele wspólnego z codziennym życiem w kraju, ze szczegółową obserwacją ludzi, którzy mnie otaczają, ale mimo to we wszystkich miejscach na świecie zdarzyły się przecież podobne podróże. Pokazując ten film za granicą zorientowałam się, że ludzie w innych krajach identyfikują się z moimi bohaterami i mogą odbierać ich przeżycia jako swoje własne.





Powiedz parę słów o projekcie CINESTACIóN.

Cinestación to firma, którą założyliśmy we trojkę z przyjaciółmi z uniwersytetu. To bardziej spółdzielnia niż firma produkcyjna, bo tak naprawdę nie ma w niej prawdziwych producentów. Reżyserujemy, montujemy i w zależności od projektu, nad którym pracujemy angażujemy kolejne osoby. Cinestación powstało parę lat temu i oznaczało dla nas osiągnięcie pewnej niezależności, która pozwoliła nam starać się o publiczne środki i stworzyć instytucję pomagającą rozwijać kino, które nas interesuje. Dotychczas zrobiliśmy kilka krótkich filmów, Od czwartku… jest naszym pierwszym długim metrażem, mamy też kilka nowych pełnometrażowych projektów w fazie tworzenia. Interesuje nas rozwijanie naszych pomysłów, ale także wspomaganie inicjatyw innych - ogólnie rzecz ujmując - nowych twórców. Chcemy angażować się w nie od samego początku aż po dystrybucję, prowokując kreatywny dialog i będąc jednocześnie platformą produkcyjną.

Oglądając południowoamerykańskie produkcje na Nowych Horyzontach można było odnieść wrażenie, że to właśnie chilijska scena filmowa nadaje nowy ton temu, co dzieje się w kinematografii całego kontynentu. Czy to prawdziwy obraz i czy - jako reżyserka, (nie)producentka i prowokatorka dialogu - czujesz się częścią nowego chilijskiego kina?

Wydaje mi się, że w krótkim czasie pojawiło się w kinie chilijskim sporo nowych tytułów. W związku z tym, że robi się więcej filmów są one interesująco różnorodne i chyba właśnie w związku z tym można mówić o kształtowaniu się nowej fali. Mimo to myślę, że kino chilijskie nadal pozostaje zbiorem kin osobistych, autorskich, bez widocznego wspólnego mianownika łączącego filmy i ich twórców. W kinie argentyńskim czy greckim można zauważyć pewne prądy, punkty, style czy wspólne poszukiwania. W kinie chilijskim jest to bardziej skomplikowane. Dodatkowo - tak jak mówiłam - kino jest dla mnie najmniej narodową rzeczą na świecie. Nie interesuje mnie bycie częścią większej - narodowej czy jakiejkolwiek innej - grupy. Coraz bardziej traci dla mnie sens mówienie o kinie chilijskim, latynoamerykańskim, niezależnym czy - powiedzmy - kinie kobiet. Mogę identyfikować się z twórcami na całym świecie, z interesującymi kinematografiami lub filmami, które mnie przekonują lub w jakiś sposób łączą się z tym, co sama robię. Z pewnością nie ma to jednak nic wspólnego z terytorium, na którym powstają.

Nie ukrywamy, że jesteśmy fanami chilijskiej muzyki (Javiery Meny, Dënver, Fernando Milagrosa…), musimy więc spytać - czy jako Chilijka słuchasz krajowych zespołów?

Tak, często słucham chilijskiej muzyki i bardzo się cieszę, że jest u nas sporo nowych dobrych grup! Podobnie jak Wy lubię Javierę Menę, ale też Manuela Garcię i wielu innych artystów, także tych starszych, jak Violeta Parra czy Los Tres.

Na koniec - wyliczanka. Podaj tytuł swojego ulubionego chilijskiego, południowoamerykańskiego i światowego filmu.

Jeśli chodzi o Chile to El Chacal de Nahueltoro, a z nowszych - Nostalgia de la Luz. Z latynoamerykańskich: La Ciénaga i Luz Silenciosa (pol. Ciche światło). Najtrudniej będzie ze światowym… Cóż, jestem fanką kina Antonioniego, Cassavetesa, Hannekego i Eustache’a, a z mniej znanych filmów polecam A Swedish Love Story Roy’a Anderssona.






Al principio, nos gustaría felicitarte por la victoria de tu película en el concurso del festival Nuevos Horizontes. ¿Lo has pasado bien en Wroclaw? ¿Te gustó el festival y la ciudad?

Muchas gracias ! me encantó estar en Wroclaw. Fue una sorpresa encontrarme con un festival tan bien organizado en esa ciudad preciosa todavía no invadida por turistas. La programación me pareció muy buena y además lo pasé muy bien.

En 'De jueves a domingo' observamos la ruptura de una pareja desde la perspectiva de un niño. Con frecuencia trabajas con actores muy jóvenes y tanto en tus cortometrajes ('Debajo', 'Videojuego') como en tu debut largo abarcas el tema de la ruptura amorosa. ¿Por qué es el motivo que vuelve en tus filmes?

En un primer momento me interesa hacer crecer la ficción ocupando los espacios vacíos de mi memoria, luego las historias se despegan de mi vida y toman su forma propia. Me interesa lo que tengo cercano y he observado. No siempre es autobiográfico, pero siempre hay detalles de la realidad que mezclo con otras imágenes y después avanzan hacia la ficción. En ese sentido lo primero que tengo al frente es lo familiar.  Para mi lo familiar es relativo, son relaciones entre personas, me interesa quebrar los roles, que lo familiar tenga que ver con conexiones y decisiones personales. 
Si veo hacia atrás creo que mis cortos y De jueves a domingo son como una misma historia, como si hubiera sacado momentos de una misma linea de tiempo, quizás es la única historia que hasta ahora me nace contar. Son distintos fragmentos de situaciones familiares cotidianas vistas con cierta distancia formal. La historia para mi no es lo más importante, sino ponerme en un punto de vista determinado. Creo que mis recuerdos de como veía y escuchaba cuando era chica son lo más autobiográfico en esta película, el como estos recuerdos físicos determinan la puesta en escena.  Hay algo orgánico que me hace volver al pasado, enfrascar momentos quizás para no olvidar. Al hacer esto público siento que estoy expresando mi forma de ver el mundo, espero que no tenga que ver solo con escarvar mi pasado y que pueda generar alguna emoción, una experiencia valiosa o algún tipo de reflexión en el espectador.

En uno de tus cortometrajes, 'Debajo', la cámara observa a los protagonistas desde arriba, en 'De jueves a domingo'  los niños sentados en el techo de un coche observan desde arriba a sus padres discutiendo. ¿Es la cuestión de perspectiva un elemento clave para ti a la hora de trabajar sobre una película?

Me interesaba que una puesta en escena sea conflictiva de por si, hacer búsquedas  en torno a limitaciones desde donde pueda surgir el sentido de la película. 

Me gusta explorar los diferentes puntos de vista, ver lo insignificantes que parecemos vistos desde un Eclipse por ejemplo (en "Debajo"). Me alucina la idea de que el cine son imágenes, que no puede ser literatura, música, que no puede ser otra cosa que cine. Hay algo en el cine que lo hace diferente.  Me gusta ponerme en una posición crítica, generar una emoción desde la incomodidad de la puesta escena. Mientras escribo estoy pensando en encuadres y situaciones, la historia se va relelando después.

Hemos leído que tu próxima película, 'Tarde para morir joven', contará la historia de tres mujeres viviendo en una casa aislada, localizada en el medio del bosque. Parece que serán emociones e instrumentos retóricos distintos a los que hemos visto en tus películas anteriores.  ¿Has llegado a la conclusión que te gustaría probar algo nuevo?

Es un proyecto que está todavía en etapa de escritura, ha ido cambiando.  Hay también tres niños y adolescentes como protagonistas, sin embargo lo siento como un paso nuevo, un proyecto un poco más complejo porque quiero retratar a una comunidad y el punto de vista es fluctuante. Pienso que viene de la misma atmósfera de mis trabajos anteriores, pero es un paso más allá en cuando a la estructura, es menos encerrado, hay más personajes, más historias.

'De jueves a domingo' es una película muy chilena. Que nosotros sepamos tu nuevo filme será rodado en Europa. ¿Influirá el sitio de rodaje al carácter de la película? Si fuera así, ¿cuáles serán las diferencias?

No, Tarde para morir joven también se va a filmar en Chile, en un barrio ecológico a las afueras de Santiago. No podría filmarlo en otro lugar, tiene que ver con mi infancia y el lugar donde crecí. Tengo otro proyecto más pequeño que puede que filme en Europa, pero por el momento es solo una idea.

Y si ya hemos mencionado un poco la geografía: ¿Te consideras más bien una artista chilena, latinoamericana, o mundial? ¿Qué representa tu país para ti?

Me gusta mi país, siento que es mi lugar más allá de que critique muchas cosas. Me parece que es un país aislado, muy insular, muy tradicional todavía, con mucha injusticia. Sin embargo es mi país, lo que conozco, lo que tengo estable y el lugar al que siempre vuelvo. Aquí está mi familia, mi casa que me gusta mucho, el origen de las cosas que me motiva filmar. Siento sin embargo que el cine es lo menos nacionalista que hay, no me siento más conectada con el cine chileno que con el cine latinoamericano o mundial, para mi el cine tiene que ver con cosas más trascendentales y con relaciones humanas, en ese sentido me siento más del mundo.

En una entrevista publicada en Dazed Magazine dijiste que los protagonistas de 'De jueves a domingo' y la relación entre ellos son muy típicos para Chile. ¿Podrías desarrollar un esa opinión?

Creo que hay algo muy chileno en los detalles, me interesaba hacer una película sobre lo que tengo cercano, así de paso me alejaba de lo que más se muestra de Chile: la pobreza, los problemas políticos etc. Aunque la historia pueda pasar en cualquier otro lugar siento que hay algo chileno en estos personajes, en la forma de hablar sin decirse nada. La película tiene una contención y una inercia para mi muy chilena, esa forma que tenemos de no decir nada queriendo explotar. La historia del país quizás nos ha hecho introvertidos.  Lo chileno tiene que ver con la vida cotidiana de aquí, quizás con mis observaciones de pequeños detalles de la gente que me rodea, pero sin embargo en todos lados han ocurrido los mismos viajes y al estrenar me di cuenta que la gente de otros paices se siente identificada y puede tomar las vivencias de la película como algo propio.


¿Podrías decir un poco sobre el proyecto CINESTACIÓN?

Cinestación es una productora que armamos tres compañeros de la Universidad. Es como una cooperativa porque es una productora sin productores, somos dos directores y una montajistas y vamos invlocrando a otras personas según los proyectos. Creamos la productora hace algunos años como una forma de independizarnos, de poder presentar nuestros proyectos a los fondos públicos y crear una plataforma para desarrollar el cine que nos interesa. Hasta el momento hemos hecho varios cortometrajes, De jueves a domingo es el primer largometraje y tenemos dos proyectos de largometraje en desarrollo. Nos interesa desarrollar nuestros proyectos pero también de otros, en general de nuevos realizadores, e involucrarnos desde el comienzo hasta la distribución, estableciendo un diálogo creativo y siento a la vez una plataforma de producción.


Después de haber visto varias producciones latinoamericanas en el Nuevos Horizontes 2012 tenemos la impresión de que la cinematografía chilena es fuerte, fresca y original y - tal como el nuevo cine griego en Europa- lleva la batuta en la cinematografía del continente ¿Te parece verdadera esa opinión? ¿Te consideras una parte de la 'nueva ola' del cine chileno?

Me parece que en poco tiempo ha crecido mucho la producción de Cine en Chile, pienso que se hacen más películas, hay una variedad interesante y es justo hablar  de esa nueva ola que surgió. Sin embargo creo que el cine chileno sigue siendo un conjunto de cines personales sin mucha conexión entre las películas ni los autores. En el cine argentino o Griego por ejemplo, se pueden ver corrientes, puntos de unión,  estilos o búsquedas comunes.  Pienso que en el cine chileno es más dificil. Como dije antes para mi el cine es lo menos nacionalista que hay, no me interesa formar parte de un grupo, cada vez tiene menos sentido para mi hablar de cine chileno, o latino, o independiente o de mujeres,  puedo conectarme con diferentes personas alrededor del mundo y vincularme con cines que me hacen sentido o películas que dialogan con la mia, no tiene que ver con los territorios.


Te hacemos una confesión... somos fans perdidos de varios artistas chilenos, de Javiera Mena, los Dënver, Fernando Milagros, Fakuta... ¿Escuchas la música nacional?

Si, me gusta mucho la música chilena, hay varios grupos nuevos buenos, me gusta también la Javiera Mena, Manuel García etc.  También hay música chilena menos actual que me gusta mucho,  como Violeta Parra y Los Tres.

Y, para terminar, dinos tus películas preferidas: una chilena, una latina y una mundial.

Chilena: El Chacal de Nahueltoro, más actual: Nostalgia de la Luz,  
Latina: La Ciénaga y Luz Silenciosa, 
Mundial es muy difícil… me gusta el cine de Antonnioni, de Cassavettes, de Hanneke, Eutache, y una película menos conocida "A swedish love story" de Roy Anderson.



DOMINGA SOTOMAYOR CASTILLO - ur. w 1985 roku w Santiago de Chile reżyserka filmowa; jej debiutancki film pełnometrażowy - De jueves a domingo (Od czwartku do niedzieli) - miał premierę w 2012 roku na MFF w Rotterdamie, gdzie otrzymał Nagrodę Tygrysa; film zwyciężył także w konkursie MFF Nowe Horyzonty 2012 we Wrocławiu. Częściowo autobiograficzny obraz opowiada o rozpadzie rodziny z perspektywy dzieci, które wyruszają z rodzicami w ostatnią wspólną podróż.


środa, 22 sierpnia 2012

Sebastián Lelio - NASZA rozmowa



Esencja chilijskości


O filmach starych, nowych i jeszcze niepowstałych, o wrocławskich Nowych Horyzontach, muzyce, Chile i o tym, dlaczego należy uprawiać filmowy nacjonalizm rozmawiamy z jednym z najwybitniejszych przedstawicieli młodej generacji południowoamerykańskich filmowców.

Na początku musimy powiedzieć, że ogromnie cieszy nas to, że znowu pojawiłeś się na Nowych Horyzontach! Wiemy, że lubisz ten festiwal, ale jako tutejsi nie możemy nie spytać - jak Ci się podoba Wrocław?

Uwielbiam to miasto, a festiwal darzę dużym uczuciem i sentymentem. Można powiedzieć, że mój romans z Nowymi Horyzontami opiera się na odwzajemnianiu uczuć. Mój pierwszy pełnometrażowy film Sagrada Familia wygrał konkurs w 2006 r., później powróciłem do Wrocławia jako członek jury w 2009, a teraz Rok tygrysa był jednym z filmów otwarcia. Bardzo podoba mi się program festiwalu, a kryteria doboru są mi bardzo bliskie. Idea “nowych horyzontów” to powołanie i wezwanie. Każdy filmowiec powinien ich szukać.

Rok tygrysa znacząco różni się od Twoich wcześniejszych obrazów. Czy to świadome przejście do innej stylistyki czy raczej potrzeba chwili?

Każdy film to osobny problem i osobne wyzwanie. Rok tygrysa jest moją filmową odpowiedzią na trzęsienie ziemi i tsunami, które dotknęły Chile w 2010 roku. Nawet jeśli różni się od moich poprzednich obrazów, to właśnie one pozwoliły mi stworzyć go w takiej formie, w jakiej ostatecznie zaistniał. Scenariusz był tu bardzo ograniczony, podobnie zresztą jak dialogi, a całość w dużej mierze opiera się na improwizacji aktorów. Wierzę w twórczy rozwój, ekspansję, poszerzanie pola artystycznej bitwy i zdobywanie nowych horyzontów.

Wiemy, że pracujesz aktualnie w Berlinie nad obrazem, który roboczo funkcjonował jako Realismo Maternal. Podobno planujesz też kolejny film - The Industrial Revolution. Możesz powiedzieć coś więcej?

W tym momencie podróżuję po świecie z Rokiem tygrysa i jednocześnie kończę montaż mojego czwartego filmu. Jego roboczy tytuł faktycznie brzmiał Realismo Maternal, ale ostatecznie nazwałem go Gloria. To historia Chilijki, która niedługo skończy 60 lat; obsesyjne studium jej osobowości i dramat z elementami gorzkiego humoru. To mój najbardziej “ekspansywny” film, jeśli chodzi o ilość miejsc i aktorów, którzy się w nim pojawiają.

Oprócz tego przygotowuję kolejny projekt - Leche materna (Mleko matki) - obraz, do którego reżyserowania zostałem zaproszony. Film jest oparty na scenariuszu, który bardzo mi się podoba, między innymi dlatego, że należy do mojego tematycznego “terytorium” - religia, seksualność, polityka.

Czy w związku z pracą w Berlinie Gloria będzie miała - w przeciwieństwie do poprzednich - mocno związanych z Chile dzieł - bardziej europejski charakter?

Gloria została w całości sfilmowana w Chile, jedynie montaż odbywa się w Europie. Teraz być może nakręcę coś małego w Berlinie dzięki wsparciu DAAD (Deutscher Akademischer Austausch Dienst - berliński program oferujący granty artystom sztuk wizualnych z całego świata - przyp. ORX).

Czy czujesz się artystą chilijskim, południowoamerykańskim czy światowym? Czym jest dla Ciebie Twój kraj?

Jestem istotą ludzką, stworzeniem zamieszkującym planetę Ziemia, które dorosło w Chile, dużo podróżuje po świecie i kręci filmy. Chile jest dla mnie jak matka - zawdzięczam jej wszystko, ale równocześnie potrzebuje się od niej uwolnić.


Ulubione filmy Sebastiana Lelio:

(Takie listy nigdy nie są wyczerpujące i sprawiedliwe, ale spróbujmy:)
chilijski: Tres Tristes Tigres (Raúl Ruiz)
latynoamerykański: Memorias del subdesarrollo (Tomás Gutierrez Alea)
światowy: Strumienie miłości (John Cassavetes)


W wywiadzie dla serwisu TRIPCHILE powiedziałeś: “Trudno robić kino gdziekolwiek, a już na pewno w Chile”. Domyślamy się, że chodziło o sytuację polityczną, która spowolniła rozwój kinematografii. Jak jest dzisiaj?

Zdecydowanie łatwiej niż kiedyś. Mimo tego, że narodowe kino wciąż nie otrzymuje odpowiedniego wsparcia, to dziś kręcenie filmów w moim kraju jest w ogóle możliwe. Co do samego tworzenia - to nigdy nie jest i nie będzie łatwe. Filmy pochłaniają dużo pieniędzy, a na dodatek produkcje z USA rozpychają się w kinach na całym świecie, w którym brakuje przez to miejsca na kinematografie narodowe. To bardzo skomplikowany problem, ale właśnie dlatego NALEŻY opisywać w filmach miejsca, w których się mieszka.

Oglądając południowoamerykańskie produkcje na Nowych Horyzontach można było odnieść wrażenie, że chilijska scena filmowa jest niezwykle świeża, mocna i - podobnie jak kino greckie w Europie - nadaje nowy ton temu, co dzieje się w kinematografii całego kontynentu. Czy to prawdziwy obraz i czy czujesz się częścią nowej fali chilijskiego kina?

Wydaje mi się, że odrodzenie kina chilijskiego i całe jego nowoczesne dzieje powinno liczyć się mniej więcej od 2005 roku. Dziś kręcenie w Chile jest zadaniem bardzo stymulującym. Jest tu mnóstwo energii, wiele talentów, dużo głodu wyrażania i nowych form narracji. Kino chilijskie to kino żywe. A ja? Cóż, nie mogę uniknąć bycia częścią grupy ludzi w podobnym wieku, którzy robią filmy w tym samym miejscu i tym samym czasie.

W swoich filmach często łączysz seks i religię. Chile, podobnie jak Polska, jest krajem silnie katolickim. Jak Twoja twórczość komentowana jest w kraju?

Konserwatyści postrzegają moje filmy jako kontrowersyjne, liberałowie jako realistyczne.

Pomówmy trochę o muzyce - bardzo ważnym elemencie we wszystkich Twoich filmach. Do dziś pamiętam moment, kiedy w 2006 roku po raz pierwszy oglądałem Świętą rodzinę i po raz pierwszy usłyszałem Secreta presencia Javiery i Los Imposibles. Potem było Navidad, w którym zagubione płyty ojca jednej z bohaterek napędzają rozwój wydarzeń i są kluczowe dla atmosfery obrazu. Teraz - w Roku tygrysa - mamy przewijającą się przez cały film piosenkę o Kanaan…

Muzyka zawsze odgrywa centralną rolę w moich filmach i jest to dla mnie bardzo naturalne. Bardzo lubię muzykę w kinie, ale muszę przyznać, że podoba mi się także nagość ciszy i szorstkość ludzkiego głosu.



Powiedziałeś mi we Wrocławiu, że dyrektorem artystycznym Roku tygrysa był chilijski muzyk Fernando Milagros. Ty wyreżyserowałeś teledysk do najlepszego utworu na jego najnowszej płycie. Możesz opowiedzieć o Waszej współpracy?

Fernando to mój dobry przyjaciel i wspaniały artysta. Oprócz tego, że jest muzykiem jest też związany z teatrem. W naszym przypadku współpraca artystyczna zawsze łączyła się z przyjaźnią. To dlatego jakiś czas temu wyreżyserowałem teledysk do Piedra angular. Powinniście słuchać jego muzyki, jest naprawdę poruszająca!

Wśród napisów końcowych do Navidad odnaleźliśmy podziękowania dla Gepe i Javiery Meny… Dla nas Chile to obecnie także jeden z jaśniejszych punktów na muzycznej mapie świata. Jak to wygląda z Twojej perspektywy?

Tak, w Chile kino, teatr, poezja, taniec, muzyka i wszelkie rodzaje sztuki przechodzą teraz okres eksplozji i płodności.

W europejskich recenzjach Twój styl bywa porównany do stylu Johna Cassavetesa, “Świętą rodzinę” zestawiano natomiast z “Teorematem” Passoliniego. Czy kino amerykańskie i europejskie inspiruje Cię bardziej niż filmy Ameryki Południowej?
Jak wypada filmowe porównanie: Ameryka Południowa kontra reszta świata?

Trudno odpowiedzieć na to pytanie. Bardziej wierzę bowiem w poszczególnych reżyserów niż w kino narodowe jako koncept. Nie wiem, czym miałaby być esencja chilijskości w kinie chilijskim, ale intuicyjnie wyczuwam, że wiązałaby się z pewnymi technikami, które pozwalają stworzyć obraz na pograniczu dokumentu i fikcji. Fundamentalnym twórcą tak skonstruowanych filmów jest właśnie Cassavetes. A Pasolini - wiadomo - jest wielki. Jego filmy są niczym nierealne dzieła-filary sfilmowane tysiące lat temu, a jego kino wciąż wywiera niezwykły wpływ.



Nos gustaría empezar por decirte que estábamos  muy felices de poder verte de nuevo en Wroclaw, en el festival Nuevos Horizontes. Sabemos que te gusta el festival, dinos también ¿qué tal te gusta la ciudad?

Me encanta la ciudad y al festival  le tengo mucho cariño.  Digamos que entre el festival y yo ya existe una especie de mutuo romance. La Sagrada familia, mi primera película, ganó el festival en 2006, luego regresé como miembro del jurado en 2009 y ahora El año del tigre fue una de las películas de apertura. Me gusta mucho la programación de Nuevos Horizontes. "Nuevos horizontes" es casi un llamado vocacional, es lo que todo cineasta debería buscar.

Tu última película 'El año del tigre',  que abrió el NH2012, difiere mucho de tus películas anteriores. ¿Es una ruptura consciente con la estética antigua o el empleo de nuevos instrumentos retóricos se debió más bien al tema abordado?

Cada película es un problema y un desafío distinto. "El año del tigre" es mi respuesta cinematográfica al terremoto y tsunami que golpeó a chile en 2010. Si bien, es distinta a mis películas anteriores, fueron éstas las que me permitieron filmar El año del tigre de la manera en que se filmó, con un guión muy mínimo, sin diálogos escritos, utilizando mucha improvisación con los actores. Creo en la expansión, en crecer como cineasta, en expandir el campo de batalla y en conquistar nuevos horizontes! 

Hemos leído que tu próxima película 'Realismo Maternal' es rodada esos días en Berlín. Aparentemente ya estás pensando también sobre un nuevo proyecto 'The Industrial Revolution'. ¿Podrías decir algo de esos filmes?

En este momento estoy viajando con El año del tigre, y estoy terminando el montaje de mi cuarto largometraje, llamado "Gloria", que es en lo que derivó 'Realismo Maternal'. Es la historia de una mujer chilena que está por cumplir 60 años, es un estudio obsesivo sobre un personaje, es un drama con varios toques de humor ácido. Es mi película más expansiva en términos de cantidad de locaciones y de actores. Además estoy preparando una nueva película que se llamará "Leche Materna", película que me han invitado a dirigir, basada en un guión que me gusta mucho y que aborda temas que pertenecen a mi "territorio"; Religión, sexualidad, política. 

Tus películas anteriores fueron realizadas en Chile y la próxima, tal como hemos mencionado,  la estás rodando en Berlín. ¿Tendrá entonces 'Realismo Maternal' un carácter diferente, europeo?

Gloria se filmó en Chile y sólo está siendo montada en Berlin. Ahora, quizás filme algo pequeño en Berlin, gracias al apoyo de la DAAD. 

¿Te consideras más bien un artista chileno, latinoamericano, o mundial? ¿Qué representa tu país para ti?

Soy un ser humano del planeta tierra que creció en chile, que se mueve por el mundo y que hace cine. Chile es como mi madre, se lo debo todo y a la vez debo liberarme de ella.  

En una entrevista que diste al portal web TRIPCHILE dijiste que era muy complicado hacer cine en cualquier país, especialmente en Chile. ¿A qué se deben las dificultades de rodar filmes en Chile? ¿Tiene la situación política alguna influencia negativa? ¿Ha cambiado algo últimamente?

En chile es más fácil filmar ahora que antes. Si bien aún falta mucho apoyo y protección al cine nacional, hoy es posible filmar. Pero bueno, filmar siempre es difícil. Es un arte muy caro y el cine norteamericano se ha encargado de pisotearlo todo, de no dejar espacio para las cinematografías nacionales, esto es complejo. Por eso HAY que filmar, hay que contar desde el lugar en el que uno está habitando.

Después de haber visto varias producciones latinoamericanas en el Nuevos Horizontes 2012 tenemos la impresión de que la cinematografía chilena es fuerte, fresca y original y - tal como el nuevo cine griego en Europa- lleva la batuta en la cinematografía del continente ¿Te parece verdadera esa opinión? ¿Te consideras una parte de la 'nueva ola' del cine chileno?

Me parece que el cine chileno inició su renovación y su entrada a una nueva etapa de modernidad alrededor de el año 2005. Es estimulante estar filmando en chile hoy, hay mucha energía, mucho talento, mucho hambre por expresar, nuevas formas de narrar han ido surgiendo. Es un cine que está vivo. Y si, no puedo evitar ser parte de un grupo de gente de una edad parecida y que está haciendo películas en un mismo momento espacio temporal. 

En tus películas muchas veces  el sexo y la religión van juntos. Chile, tal como Polonia, es un país católico. ¿Cuál es la recepción de tus filmes en Chile? ¿Se los considera controvertidos?

Los conservadores los consideran controvertidos, los liberales, los consideran realistas.

Hablemos un poco de la música que nos parece un elemento importantísimo de tus películas. Hasta hoy en día me acuerdo muy bien de la emoción fuerte que sentí al ver 'La Sagrada Familia', en el NH2006, cuando escuché por primera vez 'Secreta Presencia' de Javiera y los Imposibles. En tu siguiente película - 'Navidad' - los vinilos paternos, buscados y finalmente encontrados por una de los protagonistas, desempeñan un papel importante en el desarrollo de la historia y son cruciales para el ambiente del filme.  En 'El año del tigre' tenemos una canción sobre la tierra de Kanaan que vuelve varias veces.  ¿Cómo eliges música para tus películas, cuáles son los criterios más importantes?

La música siempre termina por jugar un rol central en mis películas, es algo que ocurre naturalmente. Me gusta mucho la música en el cine, aunque también adoro la desnudez del silencio o la tosquedad de la voz humana. 

Después de la proyección del 'Año del tigre' en Wroclaw dijiste que Fernando Milagros fue el director artístico del filme. Tu rodaste el clip para la mejor canción de su nuevo disco. ¿Puedes decir algo sobre vuestra colaboración?

Fernando es un gran amigo y un tremendo arista. Es además de músico un destacado diseñador teatral. Con él se dio un encuentro en que amistad y colaboración artistica se han combinado siempre, hace poco dirigí un video clip para una de sus canciones. Deberían escuchar su música, es conmovedora. 

En lo créditos de la 'Navidad' hemos visto los agradecimientos a Gepe y a Javiera Mena... Para nosotros Chile es actualmente uno de los países más interesantes desde el punto de vista musical. ¿Lo es también desde tu perspectiva?

Si. En Chile el cine, el teatro, la poesía, la danza, la música y en fin, todas las artes, están pasando por un momento de expansión, de explosión y de gran fertilidad.  

En las reseñas europeas tus películas son comparadas muchas veces a las de John Cassavetes,  'La sagrada familia' se la menciona al lado del 'Teorema' de Passolini. ¿Te inspira más el cine norteamericano, europeo o el latino? ¿Cuál para ti sería el resultado del partido cinematográfico América Latina contra el resto del mundo?

Difícil de responder. Creo más en los directores que en el "cine de un país" como concepto. No se muy bien qué es "lo chileno" del cine chileno, pero intuyo que tiene que ver con estrategias que instalan el relato en le cruce del documental y la ficción. En eso Cassavetes es fundamental. Y Pasolini, bueno, es inmenso. Pareciera que sus imágenes hubieran sido filmadas hace miles de años, es muy poderoso. 

Y, para terminar, dinos tus películas preferidas: una chilena, una latina y una mundial. Estas listas son siempre injustas e insuficientes, pero bueno, intentémoslo:

   Chilena: Tres Tristes Tigres de Raúl Ruiz
   Latina: Memorias del subdesarrollo Tomás Gutierrez Alea
   Mundial: Love Streams de Cassavetes

UN ABRAZO! 




SEBASTIÁN LELIO - ur. w 1974 roku chilijski reżyser filmowy; jego debiutancki pełny metraż Sagrada Familia nagrodzono na wielu festiwalach, m.in. główną nagrodą na Nowych Horyzontach we Wrocławiu (2006). Najnowszym filmem Lelio jest Rok tygrysa - oparta na prawdziwych wydarzeniach historia więźnia, który podczas trzęsienia ziemi w Chile w 2010 roku ucieka z więzienia, by na koniec powrócić do niego po wyczerpującej - fizycznie i emocjonalnie - podróży przez zniszczony kraj.